Color Run- bieg bez liczenia czasu

Mania biegania

Bardzo ważną rzeczą dla nas jest nasz zespół. Robimy wiele rzeczy, żeby jak najbardziej umilić pracę. Często organizujemy wspólnie wyjścia, żeby polepszyć więzi. Kiedy usłyszeliśmy Color Run, po prostu wiedzieliśmy, że musimy tam być wszyscy! Podczas jednego ze spotkań firmowych ktoś zaproponował, żeby wyróżnić się na biegu w nietypowy sposób. Paweł podrzucił pomysł samochodu Flinstone’ów. Idea ta dojrzewała w naszych głowach przez jakiś czas. Ostatecznie na tydzień przed wyścigiem zapadła decyzja, że tworzymy makietę na wzór Doki (tak pieszczotliwie nazywamy naszego dostawczaka).

Realizacja

Początki były trudne i pracowaliśmy po nocach, aby ukończyć dzieło. Wszystkie prace jak zawsze były wykonywane w garażu Jarka. Podziękowania dla Pana Mirka, że nas stamtąd nie wyrzucił ;). Ostatnie poprawki wprowadzaliśmy o 9 rano, tuż przed wyścigiem.

Cel był warty nieprzespanych nocy. Trochę bardziej kwadratowy niż oryginał, ale zdobył serca wielu dzieci oraz dorosłych. Nie udało nam się zamontować kół, więc cały bieg byliśmy zmuszeni nieść konstrukcję.

Czterech najsilniejszych podjęło się tego, aby owo dzieło przenieść na linie mety. Paweł, Jarek, Oskar, Marek – tak brzmiały ich imiona. Dziewczyny, krocząc obok, tworzyły dokumentację zdjęciową. Na samym starcie była ogromna liczba osób – wszystkich uczestników było ponad 7000. Przy pomocy klaksonu jakoś udało nam się dotrzeć do linii startowej. Szybko zaczęliśmy przyciągać widzów. Pojawiła się nawet ekipa z TVN24, żeby przeprowadzić krótki wywiad.

Byliśmy niebywałą atrakcją na wydarzeniu. Specjalnie wzięliśmy ze sobą markery, aby chętni narysowali nam jakąś pamiątkę.

3! 2! 1! Start!

Szybkie odliczanie i ruszyliśmy!Pierwszy kilometr poszedł gładko. Niestety, potem ciężar konstrukcji zaczynał nam doskwierać.

Jednak doping innych uczestników dodawał nam skrzydeł! Dzięki wsparciu i okrzykom nasza budowla zdawała się ważyć mniej niż piórko. Po przebiegnięciu pierwszej bramki było nam już wszystko jedno. Przestaliśmy czuć zmęczenie i parliśmy przed siebie. Dotarliśmy na metę w dobrym czasie – nie byliśmy ostatni, to dla nas największy sukces.

META

Ubrudzeni, umorusani, wyglądający jak przybysze z innej planety pojawiliśmy się na 5-tym kilometrze. Jednak energia w nas kipiała (może tego nie widać na pierwszy rzut oka) i już myśleliśmy, co zrobimy za rok. Gorąco polecam taką imprezę. Świetna zabawa i mnóstwo wrażeń. Jedynie proszek nie jest tak łatwo zmywalny.